Skocz do zawartości

Wesprzyj serwis, wyłącz reklamy  
1 raz na nowej odsłonie? | Problemy z zalogowaniem?






* * * * * 2 głosów

"Iceland kicks ash" część I

Napisany przez Dark_Raptor, w Podróże 12 grudnia 2013 · 4 331 wyświetleń

islandia wyprawa podróż podróże ekspedycja fotografowanie zdjęcia wulkany krajobrazy
Przedsłowie

Słowem wstępu zaznaczę, że planując wyprawę na tę odległą wyspę, należy wziąć pod uwagę kilka rzeczy. Na Islandii znaleźliśmy się w 2011 roku, czyli chyba w samym środku szalejącego kryzysu, gdy ceny osiągnęły bardzo niski poziom. Sami byliśmy nimi zaskoczeni, bo przygotowaliśmy się na znacznie wyższe. W 2013 roku sytuacja wygląda już odmiennie i po latach recesji, gospodarka kraju ruszyła. Ceny niestety również pną się w górę. Tak więc jeśli ktoś zdecyduje się tam jechać, koniecznie niech poprzedzi to solidną kwerendą lokalnego rynku i kosztów.

Dotarcie na Islandię jest najpoważniejszym problemem. Po pierwsze, to wyspa. Po drugie, położona dość daleko. Kombinacja obu czynników narzuca nam tylko dwa rozwiązania: samolot i prom. Pierwsze rozwiązanie jest najszybsze i najtańsze, zwłaszcza jeśli trafimy na okazję. Najważniejszą wadą jest jednak konieczność ograniczenia ekwipunku i potrzeba wynajmowania nietaniego środka komunikacji już na miejscu. W przypadku dłuższego niż tydzień, dwa pobytu, może być to opcja nieopłacalna.

Podróż promem to spory koszt. Można wybrać opcję z Danii, najpopularniejszą, lub z Norwegii. Przewoźnicy to monopoliści i skrzętnie korzystają z tej możliwości. Podróż trwa około trzy dni i w przypadku niepogody, dość częstej na Morzu Północnym, może być mało przyjemna. Możemy jednak zabrać niemal nieograniczony ekwipunek i już na miejscu zależeć tylko od cen paliwa.

Koniecznie należy pamiętać o ograniczeniach dotyczących wwozu jedzenia na wyspę. Nie wolno przewozić nieprzetworzonych lub częściowo przetworzonych produktów mięsnych i mleczarskich. Obowiązuje ograniczenie 3 kg na głowę. By przewieźć więcej, można opłacić cło, ale o tej opcji nie mieliśmy wtedy bladego pojęcia. Przy dużej różnicy cen, to może być opłacalne rozwiązanie.

Na Islandii można biwakować niemal wszędzie i to za darmo. Obowiązuje zasada, by nie przebywać zbyt długo w jednym miejscu. Biwak, przed opuszczeniem, należy dokładnie posprzątać. Tak jak go zastaliśmy, tak należy zostawić. Nie wolno rozbijać się z namiotem w miejscu wyraźnie oznaczonym jako prywatne, w pobliżu siedzib ludzkich, w rezerwatach.

W wielu miejscach są dostępne baseny geotermalne. Są to doskonałe miejsca, pozwalające utrzymać higienę i jednocześnie skorzystać z ciepłej, czasami aż za bardzo, wody. Wstęp, przy cenach z 2011 roku, wynosił ok. 10 zł. Płaci się za wejście, nie za czas, można więc siedzieć do woli. Oczywiście inne ceny obowiązują na dużych, turystycznie obleganych obiektach, jak np. Błękitna Laguna. Przed podróżą warto sprawdzić aktualne ceny.

Nawet w latach kryzysu Islandia była drogim, jak na europejskie standardy, krajem. Tanio można zaopatrzyć się w sklepach dyskontowych, jak np. Bonus. To taki islandzki odpowiednik naszej Biedronki. Duże sklepy znajdują się tylko w większych miastach, w miasteczkach i wioskach jesteśmy skazani na drogie sklepiki. W interiorze tego rodzaju przybytków nie ma. Najlepiej wszystko wozić ze sobą.

Dla terrarysty Islandia nie przedstawia większej wartości. Wykazano tu trochę ponad 1000 gatunków owadów (głównie muchówek), kilkadziesiąt gatunków pająków. Szokiem jest całkowity brak mrówek, które w Polsce są wszędobylskie. Płazów i gadów również na Islandii nie uświadczymy. Jest trochę ssaków i ptaków, głównie morskich gatunków. Szczególną uwagę warto zwrócić na foki, renifery, alki i maskonury. W okolicznych wodach można podziwiać wieloryby i orki. Z rzadka, na wyspę zapuszczają się niedźwiedzie polarne. Są jednak bezwarunkowo odstrzeliwane. Największym więc lokalnym drapieżnikiem okazuje się lis polarny.

Roślinność jest typowo tundrowa. Można tu zaobserwować wiele ciekawych i u nas rzadkich roślin. Karłowate brzozy, wierzby, wełnianki, dębik ośmiopłatkowy, to tylko niektórzy przedstawiciele tej ubogiej flory. Na uwagę zasługują też interesujące porosty. Część obszarów wyspy pozbawiona jest zupełnie roślinności, głównie ze względu na ostry klimat lub niedawne erupcje wulkanów. Dodatkowo naturalne lasy Islandii o charakterze tajgi, zostały wycięte jeszcze w średniowieczu, głównie na opał i pod budowę domów i okrętów. Nieliczne, zadrzewione obszary są świetnym schronieniem dla biwakowiczów. Dopiero od lat 70-tych wprowadzono program ponownego zalesiania wyspy.






Mapa

Wyprawa

Islandia to najsłabiej zaludniony i chyba najmniej tknięty ręką człowieka skrawek Europy. To również kraj kontrastów, gdzie dzikie, otwarte tereny ostro współgrają z małymi osadami, czy aglomeracjami jak Reykjavik. Powiedzenie, że Islandia jest krainą lodu i ognia jest również prawdziwe. Ta leżąca na ryfcie kontynentalnym wyspa przez tysiąclecia była areną dla potężnych sił przyrody. To one stworzyły i uformowały te ziemie, niosą jej również zniszczenie. Wulkany, gejzery, popioły, wodospady, lodowce, bezkresna tundra, karłowate lasy, porosty, dzika zwierzyna i mało bezkręgowców. Tak w skrócie można opisać otaczający nas krajobraz. Warto ten kraj odwiedzić, choćby dlatego, że nadal jest słabo przez turystów zbadany, głównie z racji odległości. Na wyspę można dotrzeć na dwa sposoby. Samolotem w rejon Reykjaviku i promem z Danii lub Norwegii do Seydisfjordur. Pierwsza droga jest opłacalna gdy jedziemy na krótko i wynajmujemy tam samochód. Gdy wyruszamy na dłużej niż tydzień, warto zapakować się na statek. Oto sprawozdanie z podróży, którą odbyliśmy latem 2011 roku…

Dzień pierwszy (17.07)

Dzień pierwszy mógł się w zasadzie nie odbyć. Jeszcze 24 godziny wcześniej nasz samochód, w wyniku groźnej awarii, był niezdolny do jazdy i wydawało się, że wszystkie plany podróży legły w gruzach. Niezwykły wręcz zbieg okoliczności oraz pomoc znajomych pozwoliły jednak na realizację naszych zamierzeń. Wyruszyliśmy z Warszawy i skierowaliśmy się w kierunku Szczecina z jednodniowym opóźnieniem. Plany zwiedzania Kopenhagi musieliśmy odłożyć na nieokreśloną przyszłość.

Droga na polskich drogach minęła dość monotonnie. Późnym wieczorem znaleźliśmy kemping w okolicy Szczecina. Jeszcze raz sprawdziliśmy sprzęt. Pobyt umiliło nam towarzystwo innych biologów, którzy wracali właśnie ze swoimi dziećmi z Norwegii. Tak przeczekaliśmy deszczową noc.





Kraksa

Dzień drugi (18.07)

Rano, po zakupach w Szczecinie, wyruszyliśmy ostro na północny zachód przez Niemcy i Danię. W drodze spożyliśmy wszystkie produkty, których wwóz na Islandię był zabroniony (przede wszystkim mięso i sery… będzie nam ich przez ten miesiąc brakować). U celu naszej podróży, tuż przed samym Hirtshals, zanotowaliśmy kolejną usterkę samochodu. Na szczęście udało się ją obejść. Wyjęcie odpowiedniego bezpiecznika zapobiegło samoczynnemu otwieraniu się okna. W podróży, przy brzydkiej pogodzie, byłoby to sporym utrudnieniem. Na kempingu, położonym w ładnym, pobliskim lasku, spędziliśmy kolejną noc szykując się do drogi. W dość podłych nastrojach, ale z nadzieją na poprawę losu, czekaliśmy na jutro.

Dzień trzeci (19.07)

Rano ustawiliśmy się w kolejce na prom. Dość szybko okazało się, że nasz dodatkowy bagażnik na dachu jest zbyt wysoki i musieliśmy schować go do wnętrza samochodu. Całe szczęście dość karkołomna sztuczka przenoszenia sprzętu w dużym tłoku udała się dość sprawnie.

Okręt majestatycznie wpłynął i ustawił się przy nadbrzeżu. Wjechaliśmy do środka i zostaliśmy sprawnie upakowani wewnątrz, niemal jak sardynki w puszce. Szybko odnaleźliśmy swoją kajutę. Pomimo małego metrażu, okazała się dość „luksusowa”. Z własną łazienką, piętrowymi łóżkami i telewizją mogliśmy spokojnie wytrzymać dalszą drogę. Doskwierał tylko brak okna lub bulaja. Sam prom to istne pływające miasteczko. Sklepy, restauracje, kino, taras widokowy, siłownia, basen… ale i tak najfajniej było na zewnątrz.

Morze Północne słynie z silnych i zimnych wiatrów. Dość szybko przekonaliśmy się, że to jednak prawda, starając się wytrzymać dłuższy czas na pokładzie widokowym. Przebywanie tam bez odpowiednio ciepłej odzieży dłużej niż pół godziny, oznaczało dość nieprzyjemne wychłodzenie. Drobne szkwały, ale i tęcze, ukazywały się naszym oczom co kilka godzin. Prawdę powiedziawszy, jedynym prawdziwym mankamentem naszej podróży było kołysanie. Udało się do niego dość szybko przyzwyczaić, choć najbardziej dokuczliwe było w nocy, gdy nie było na czym zaczepić wzroku i błędnik „wpadał w obłęd”. Nikt z nas nie cierpiał na chorobę morską, ale liczne ślady na podłogach w wielu miejscach promu wskazywały, że spora grupa współpasażerów miała z tym znacznie poważniejsze problemy, również za dnia.





Załadunek na prom

Nasz prom

Prom

Dzień czwarty (20.07)

Większość rejsu upływała dość monotonnie. Wędrówki po promie, taras widokowy, sen, jedzenie. Tak nam upływał czas. Koło godziny 15.00 zawinęliśmy do Thorshafn na Wyspach Owczych. Samo miasto wygląda jak skupisko kolorowych domków od zapałek. Małe i przytulne, jednak niezbyt urozmaicone. Witani, a zaledwie po chwili też żegnani, wzrokiem zaciekawionych mieszkańców ruszyliśmy dalej. Minęliśmy niesamowite, strome klify. Mijane wysepki pozbawione są praktycznie drzew, wszędzie rozciągają się łąki i skały. Gdzieniegdzie pojawiały się malutkie wioski. Naszemu promowi towarzyszyły przelatujące głuptaki. Mogliśmy też obserwować rybaków łowiących dorsze. Wkrótce wypłynęliśmy na otwarte morze.





Torshavn
Torshavn

Głuptak
Tęcza

Połowy
Klify Wysp Owczych

Dzień piąty (21.07)

Rankiem dopływamy. Jest zimno, ale dzięki temu widoczność jest znakomita. Już z daleka widać, że szczyty gór Islandii są ciągle pokryte śniegiem. Prom, mijając strome ściany Seydisfjorduru, wpłynął do portu. Wygramoliliśmy się szybko samochodem, by… kolejne 4 godziny spędzić przy odprawie. Celnicy z wyjątkowym uporem wyłuskują z kolejki Polaków i innych „podejrzanych” obcokrajowców. Trafiamy na gruntowną „przepierkę”, z kontrolowaniem samochodu przy pomocy psa włącznie. Niestety nasz nadbagaż (wwieźć można tylko 3kg jedzenia na głowę) jest zdecydowanie zbyt duży. Cała nadwyżka zostaje zarekwirowana i przeznaczona do utylizacji. I tu przydają się dobre kontakty międzyludzkie. Celnicy widząc, że raczej przemytnikami nie jesteśmy, po rozmowie z przełożonymi, pozwalają nam zabrać ze sobą cały zarekwirowany prowiant. Mandat, jako formalność, musimy zapłacić, ale już z lżejszym sercem. Według wszelkich informacji Islandia jest znacznie droższa niż Norwegia, tak więc bez własnego ekwipunku mielibyśmy poważny problem z aprowizacją. Dopiero potem przekonaliśmy się, że ówczesny kryzys tak mocno uderzył w ten kraj, że ceny w niektórych sklepach tylko nieznacznie odbiegały od tych w Polsce.





Odprawa

Po odprawie, dla uspokojenia skołatanych nerwów, raczymy się smaczną kawą w centrum informacji turystycznej (za darmo!). Przepakowujemy się i wyjeżdżamy w kierunku Egilsstadir. Po drodze zostajemy niemal wgnieceni w fotel przez piękno mijanych widoków. Wpierw urokliwy wodospad Gufufoss, kilka serpentyn wyżej punkt widokowy z panoramą całej polodowcowej doliny Fjardarheidi. Tam spotykamy Somen’a Debrath’a, Hindusa podróżującego rowerem dookoła świata z misją informowania ludzi o HIV. W Polsce spotkała go niemiła przygoda, gdyż skradziono mu rower. Na szczęście nie zraził się tym zdarzeniem, a wręcz cieszył się, opowiadając ilu nowych przyjaciół dzięki temu poznał. Z życzeniami szerokiej drogi, wręczyliśmy mu sok, a sami ruszyliśmy dalej.



Gufufoss

Seydisfjordur

Na rowerze dookoła świata

Wśród odbijających się w wodzie śnieżnych szczytów, przez wały morenowe i doliny, dotarliśmy do wodospadu Hengifoss. To osobliwe dzieło natury wygląda jak warstwowe ciasto, przekładane czerwoną warstwą lukru. W rzeczywistości to popioły wulkaniczne i lawa, z których spływa pojedynczą, wysoką kaskadą woda. Kilkanaście kilometrów dalej, w interiorze, u podnóża Laugarfell, spodziewaliśmy się znaleźć gorące źródła. Jednak bez rezultatu. Wróciliśmy więc z powrotem i drogą numer 1, „islandzką autostradą” okrążającą całą wyspę, wyruszyliśmy na południe. Słowo autostrada celowo wzięte w cudzysłów. Droga jednojezdniowa, z dwoma pasami ruchu, bardzo często zwęża się tak, że przejedzie nią tylko jeden pojazd. Na wielu odcinkach zmienia się w drogę niewyasfaltowaną, gruntową, na szczęście przejezdną dla wszystkich samochodów. Namiot rozbijamy na dziko nad Berufjordur. Miejsce jest bardzo fotogeniczne, pełne niesamowitych skał i przy okazji interesującego ptactwa oraz roślinności.



Okolice Seydisfjordur

Hengifoss

Droga w interiorze

Snaefell

Droga nr 1

Korek na autostradzie

Droga

Berufjordur

Berufjordur

Zrzucamy foty

Dzień szósty (22.07)

Rano postanawiamy sfotografować gniazda rybitw. Wyposażeni w gumowe, przeciwchemiczne płaszcze OP-1, atakowani przez ptactwo (wyjątkowo bojowo nastawione), odnajdujemy tylko kilka ciekawych rośliny. Gniazda okazały się być zbyt dobrze zamaskowane… z tych zdjęć pozostają więc nici. Zwijamy się z obozowiskiem i jedziemy do Djupivogur. Ta mała mieścina, kiedyś prężny ośrodek handlowy, bywała nawet plądrowana przez algierskich piratów. Obecnie jest to doskonałe miejsce wypadowe do zwiedzania okolicy. My wyruszamy stateczkiem na pobliską wysepkę Papey. Zasiedlona przed wiekami przez mnichów, dziś jest domem dla licznie gniazdujących tu ptaków. Po drodze mamy okazję podziwiać wypoczywające na skałach foki. Większość, zapewne znudzona, nawet nie zwraca na nas uwagi.





Polowanie na ptaki

Djupivogur

Okolice Djupivogur

Najstarszy budynek w Djupivogur

Kolonie ptaków morskich

Foki

Wyspa Papey

Maskonury

Wyspa Papey

Maskonur

Gdy zbliżamy się do celu, możemy podziwiać ogromne kolonie maskonurów. Na samej wyspie, te wyjątkowo pocieszne zwierzęta, okazują się być bardzo mało płochliwe. Można do nich podejść nawet na metr i spokojnie je fotografować. Ze względu na swój wygląd nazywane są „papugami północy” i aż dziw bierze, że bywają obiektem polowań. Podziwiamy też znajdujący się tutaj najmniejszy kościół na Islandii. Jest przymocowany do gruntu mocnymi łańcuchami, aby nie zniszczyły go szalejące sztormy. Po kilku godzinach i niemal zupełnym zapełnieniu kart pamięci przy fotografowaniu ptaków, wracamy na ląd. Pogoda powoli się psuje. Od czasu do czasu pada i wieje silny wiatr. Jedziemy dalej wzdłuż południowego wybrzeża i w okolicach Alftafjordur znajdujemy zaciszne miejsce, chronione przed wiatrem przez skały. Okolicę porastają niezliczone ilości naskalnych roślin, porostów i mchów, które skrzętnie dokumentujemy.



Nasz nocleg

Porosty

Skaliste wybrzeże

Xysticus sp.

Platanthera hyperborea

Dzień siódmy (23.07)

Od rana towarzyszy nam piękne słońce. Ruszamy w drogę mijając obsypujące się piargi nadmorskich gór. Jedna z lawin schodzi tuż obok naszego samochodu. Naszym głównym celem jest niesamowita zatoka Jokulsarlon. Jest ona przy okazji najgłębszym jeziorem na Islandii, przekraczając 200 metrów. Każdego roku pogłębia się ono, wraz z wycofywaniem się jęzorów lodowca. Jeden z nich, fragment ogromnego lodowca Vatnajokull, robi ogromne wrażenie. Odrywają się od niego małe góry lodowe i powoli przemieszczają w kierunku wąskiej cieśniny, by wydostać się ostatecznie na morze. Widok, który rozpościera się przed naszymi oczami przypomina Antarktydę. Pomiędzy lodowymi górami kursują małe amfibie. Okrętuję się na jednej z nich, by móc obejrzeć to zjawisko z bliska. Niestety, ten kurs wyrusza tylko na środek zatoki, tak więc okazuje się być znacznie mniej widowiskowy niż można się było tego spodziewać. Zwiedzamy też okolice samej zatoki. Otwarte, pofałdowane tereny tundry zadziwiają swoimi rozmiarami.





Śniadanie na biwaku

Piargi

Droga nr 1

Owca z jęzorem...

Most

Tundra

Jokulsarlon

Jokulsarlon

Jokulsarlon

Ekipa w Jokulsarlon

Amfibia

Jokulsarlon

Jadąc dalej na zachód zahaczamy też o kolejne jęzory lodowca spływające w doliny z Vatnajokull. Szczególnie wdzięcznie wygląda Fallsjokull, tworzący na końcu małą zatokę. Dalej, po dłuższym spacerze, zwiedzamy niesamowity, bazaltowy wodospad Svartifoss, który obfotografujemy z niemal każdej strony. Otaczające go bazaltowe kolumny sprawiają wrażenie tworów powstałych z pomocą ręki człowieka. Tak jednak krystalizowała lawa, przekształcając się w naturalne, sześciokątne słupy. W pobliskim Sel zaglądamy do małego skansenu z urokliwymi domkami, z dachami pokrytymi trawą.



Fallsjokull

Hvannadalshnukur

Góry

Kolorowe góry

Jęzor lodowca

Svartifoss

Svartifoss

Sel

Nocleg znajdujemy u podnóża Lomagnupur, na popiołach ze świeżej, sprzed niecałego miesiąca, wulkanicznej erupcji. Mamy okazję zobaczyć jak wszelkie, nawet najdrobniejsze formy życia, walczą tu o przetrwanie. Przez dwie godziny dokumentujemy drobne rośliny wyrastające ponad zwały świeżego, smolisto-czarnego pyłu. Ten wszędobylski materiał nie brudzi ubrań, ale sprzęt fotograficzny po tej sesji wymagał dokładnego przedmuchania i oczyszczenia. Drobiny pyłu są wielokrotnie mniejsze niż najdrobniejsze ziarna piasku.



Lomagnupur

Świeży popiół

Życie walczy

Ciąg dalszy:
http://www.terrarium.pl/blog/16/entry-386-iceland-kicks-ash-czesc-ii/




Przeszukaj mój blog

użytkownicy przeglądający

0 zarejestrowanych terrarystów, 0 gości, 0 anonimowych terrarystów

Ostatni odwiedzający






© 2001-2024 terrarium.pl. Serwis wykorzystuje pliki cookies, które są wykorzystywane do emisji spersonalizowanych reklam. Więcej. Korzystając akceptujesz Regulamin.