Skocz do zawartości

Wesprzyj serwis, wyłącz reklamy  
1 raz na nowej odsłonie? | Problemy z zalogowaniem?






* * * * * 1 głosów

Gruzja

Napisany przez Dark_Raptor, w Podróże, Fotografia, Makrofotografia 11 października 2015 · 5 268 wyświetleń

gruzja wyprawa podróż plener owady pająki tbilisi gori cminda sameba kazbek fotografia krajobraz
Gruzja to maleńki, ale i piękny kraj, wciśnięty między Morze Czarne i Kaspijskie. Od północy opiera się o mury Kaukazu, na południu, otwiera się szeroko na stepy Azerbejdżanu. Choć geograficznie na obszarze Azji, powiedzieć Gruzinowi, że nie jest Europejczykiem, to dla niego obraza. A ludzie to są honorni. Kraj ten od pewnego czasu stał się bardzo popularnym kierunkiem, zwłaszcza dla turystów z Polski, dlatego korzystając z okazji (znaleźliśmy tanie bilety) postanowiliśmy wybrać się w te rejony. Być może garść informacji tu zawartych zachęci kogoś, by również tam wyruszyć.

Dodany obrazek
Św. Jerzy, patron Gruzji.


Garść informacji praktycznych

Można jechać samochodem przez Bałkany i Turcję lub skrócić tę trasę promem przez Morze Czarne, jednak dostać się tam najłatwiej samolotem. Tani przewoźnicy oferują sporo przelotów, ale tylko w sezonie turystycznym. Lądowania odbywają się w Kutaisi, a więc jeśli trzeba dojechać stamtąd do Tbilisi, pozostają do wyboru: marszrutka, taksówka lub wynajęty i podstawiony na lotnisko samochód z wypożyczalni. Ceny wynoszą ok. 80-120 gel za kurs (minimum 20-30 gel od osoby). Z prywatnymi przewoźnikami koniecznie warto się targować.




Dodany obrazek
Podróż wynajętym samochodem pozwala zatrzymywać się w niemal dowolnym miejscu.


Wynajęcie samochodu to spora wygoda, ale i ryzyko. Primo, poruszanie się po gruzińskich drogach trąci manią samobójczą. Secundo, wozy bywają w bardzo kiepskim stanie technicznym. Nic jednak nie zastąpi komfortu przewożenia namiotu i ekwipunku w dowolnie wybrane miejsce, o dowolnym czasie, zwłaszcza wygodę potęguje napęd na cztery koła. Cena wypożyczenia waha się od standardu wozu, rodzaju skrzyni biegów, czasu wypożyczenia, miejsca zostawienia/odbioru samochodu, dodatkowych ubezpieczeń i… miejsca umiejscowienia kierownicy. Tak, chyba połowa samochodów w Gruzji, przy ruchu prawostronnym, ma kierownicę po prawej stronie! Ma to spory wpływ na zachowanie kierowców na drogach, o czym później. Najfajniejszy jest jednak fakt, że litr paliwa kosztuje ok. 3-3,5 zł, jednak na niektóre stacje, których jest wszędzie pełno, strach było podjeżdżać.

Baza noclegowa jest dość dobrze rozwinięta w miejscach uczęszczanych przez turystów. W większych miastach mamy wybór: od luksusowych hoteli, po tanie hostele i homestele. Z racji oszczędności i z chęci poznania ludzi, wybieraliśmy te dwie ostatnie opcje. Bez problemu można również biwakować z namiotem, z czego skrzętnie skorzystaliśmy.


Dodany obrazek
Czurczchela, miejscowy przysmak z orzechów i winogron.


Jedzenie w Gruzji to odrębna historia. Jadąc drogami, można przypomnieć sobie lata dziewięćdziesiąte w Polsce, gdy w każdej wsi działało po kilka barów i restauracyjek. Można rozwodzić się nad smakami chaczapuri (placek z serem), chinkali (charakterystyczne w kształcie pierogi faszerowane mięsem i grzybami) czy zupy charczo. Oczywiście każde danie warto popić gruzińskim winem lub czaczą, miejscowym bimbrem. Mają też świetną kawę i smaczne słodycze. Miejscowym specjałem jest czurczchela – orzechy laskowe zatopione w zastygłym sosie winogronowym. Ceny jedzenia są niższe niż w Polsce.


Dodany obrazek
Typowa droga przez step na południu kraju.


Drogi w Gruzji zasługują na osobny rozdział. Pomijam już faktem, że ich stan techniczny przypomina czasami najgorsze koszmary z początku transformacji w Polsce – dziury, w których utknąłby i samochód terenowy, brak poboczy, kamienie na jezdni, drzewa w skrajni itp. Drogi bywają oznaczone bardzo kiepsko, a w samym Tbilisi drogowskazów nie ma niemal w ogóle. Poruszaliśmy się w tym mieście „na czuja”. W wielu miejscach „trwają” ciągłe remonty, wszędzie są jakieś objazdy. Nierzadko zdarzają się sytuacje, gdy przed samochód włazi nam krowa, świnia, pies, a bywało i podpity Gruzin. Oczywiście bez odblasków na ubraniu ;)

Jednak nie to jest najgorsze. W Gruzji przepisy drogowe są zbiorem pobożnych życzeń, a ruszając w trasę trzeba liczyć się z przeżyciami dającymi spory zastrzyk adrenaliny. Jazda pod prąd, wyprzedzanie na czwartego, nadmierna prędkość, ścinanie zakrętów, gwałtowne manewry, niewykorzystywanie kierunkowskazów, wymuszanie pierwszeństwa, jazda na długich światłach, wyprzedzanie na ciągłej, pod górkę i na zakrętach… można wymieniać. Przynajmniej pięć razy o włos uniknęliśmy stłuczki lub wypadku. Chaos pogłębiają samochody na łysych oponach, poobijane i potłuczone, trzymające się chyba tylko jeszcze przy życiu na taśmie klejącej i super kleju.

Jednak jazda „na wariata” to jedna z nielicznych wad Gruzinów. Drugą jest to, że bywają bardzo natrętni, próbując namówić nas na przejazd, nocleg lub zakup. Jednak patrząc ogólnie, jako ludzie, są niezwykle gościnni, przyjaźni i sympatyczni. Potrafią być niezwykle pomocni i uczynni, tak więc szybko można zapomnieć o ich wadach. Aha, poza stolicą najlepiej zapomnieć o komunikacji w języku angielskim. Jednak język rosyjski, którego uczyliśmy się kiedyś w liceum na coś się wreszcie przydał.

Wyprawa

Wylądowaliśmy w Kutaisi przed świtem. Po szybkiej kontroli wypadliśmy przed terminal, gdzie „dopadła” nas chmara taksówkarzy i przewoźników, próbując sobie nas wyrwać sprzed nosa. Po kilku rozmowach i dłuższym targowaniu, zdobyliśmy transport do Tbilisi za 100 gel. W 3 godziny dotarliśmy do stolicy, a nasz kierowca, z uporem maniaka, postanowił zawieźć nas pod nasz docelowy adres. Choć nie znał miasta, a każda z zapytanych osób wskazywała inny kierunek, ostatecznie dotarł na miejsce… głównie dzięki GPS w telefonie naszych współpasażerów z Polski.

Naszą pierwszą bazą stał się homestel. Mieszkanie w takim miejscu to dość specyficzne przeżycie i możliwość poznania miejscowych. Faktycznie jest to pomieszkiwanie u gruzińskiej rodziny. Łamaną ruszczyzną, przeplataną językiem polskim, angielskim i migowym, mogliśmy się w miarę sprawnie porozumiewać. No i jak wspominamy teraz smak tamtej kawy…


Dodany obrazek
Centrum Tbilisi widziane z okalających miasto wzgórz. Nowoczesna architektura przeplata się tu ze starym budownictwem.


Korzystając z okazji, jeszcze tego samego dnia postanowiliśmy zwiedzić Tbilisi. Miasto jest niezwykle rozległe, rozciągnięte w dolinie rzeki o wdzięcznej w języku polskim nazwie – Kura. Otoczone jest też dość wysokimi, zalesionymi wzgórzami, co dodaje mu sporo do malowniczości. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest swoisty chaos. Obok starych, XIX wiecznych kamieniczek i domów, rozlokowały się nowoczesne budynki z aluminium i szkła. Obok pięknie odremontowanych budynków, stoją rozpadające się rudery. Wszystko przemieszane, jedno obok drugiego. Chaos pogłębiają wijące się na zewnątrz zabudowań rury z gazem i wszędobylskie, napowietrzne linie energetyczne. Są jednak miejsca, gdzie zachowano jako taki układ urbanistyczny i prezentują się one całkiem nieźle. Dotyczy to zwłaszcza starej części miasta i świeżo wybudowanych konstrukcji i obszarów zielonych.


Dodany obrazek
Rejon Królewskich Łaźni to jedno z najciekawszych miejsc w Tbilisi.


Dodany obrazek
Wieża zegarowa. Choć całkiem nowa, nieźle wpasowana w starą zabudowę Starego Miasta.


Po całym Tbilisi najlepiej poruszać się metrem. Jeden przejazd kosztuje 1,5 gel (kodowane na karcie magnetycznej, do nabycia na każdej stacji). Samo centrum spokojnie można obejść „z buta” i to chyba najlepsza opcja. Jazda własnym samochodem, przy niemal całkowitym braku drogowskazów i z tabliczkami z nazwami ulic pisanymi wyłącznie alfabetem gruzińskim, to istny horror.


Dodany obrazek
Tbilisi kryje wiele tego rodzaju uliczek.


Z zabytków wartych zobaczenia warto wymienić górującą nad miastem katedrę Cminda Sameba, Łaźnie, urokliwe uliczki starego miasta, Bazylikę Anczischati, twierdzę Narikala, Kościół Metechi. Z nowoczesnej architektury: Pałac Prezydencki, Most Pokoju, Public Service Hall i park Rike.


Dodany obrazek
Część domów leży malowniczo na urwisku, nad rzeką Kurą.


Dodany obrazek
Kartlis Deda – Matka Gruzja.


Wieczorem wróciliśmy do homestelu, a rano miał przyjechać do nas zamówiony samochód…

I dotarł. Piękny i wielki Nissan Pathfinder, najmłodsze dziecko we flocie wypożyczalni. Miał „tylko” 11 lat. Ponieważ był to nasz pierwszy kontakt z automatyczną skrzynią biegów, no i nie chcieliśmy z wiadomych przyczyn sami telepać się po mieście, poprosiliśmy pracownicę wypożyczalni, aby wywiozła nas w miejsce, skąd łatwo ruszymy w zaplanowaną drogę. I to była najlepsza decyzja. W 10 minut po rozpoczęciu jazdy… huk i gwałtowny skręt samochodu. „Zatańczyliśmy” na skrzyżowaniu, a że dodatkowo nie przypięci pasami (patrzyliśmy jak pracować automatyczną skrzynią biegów), mocno się poobijaliśmy. Ktoś w nas stuknął! Wychodzimy z samochodu, spodziewając się poważnych zniszczeń… a tu nic! Podjechał do nas stojący niedaleko policjant i uspokoił – tylko spadła wam opona z koła. Ok. Zjeżdżamy na bok, wyciągamy lewarek, podkładamy pod koło, wsuwamy specjalny uchwyt i… nic. Uchwyt nie pasuje do podnośnika, nie wymienimy więc koła! Pracownica wypożyczalni, dość mocno zakłopotana, wzywa serwisanta z nowym kołem (wszak musimy mieć zapasowe) i z nowym lewarkiem. Choć to niedziela, mechanik zjawia się już po kwadransie. W ciągu dalszych pół godziny samochód jest znów sprawny. Przemilczmy to, że nowe koło było niemal zupełnie łyse, a te „oryginalne” były również mocno zużyte. Choć jak na standardy gruzińskie, niemal „nówki nie śmigane”. nieważne, ruszamy już dalej sami, a ponieważ to nie my prowadziliśmy, nie płaciliśmy za naprawę! Grunt to nie jechać zbyt szybko, mieć nadzieję, że nie spadnie deszcz, a może dotrzemy do celu w jednym kawałku…


Dodany obrazek
Tak wygląda koło, po 10 minutach jazdy ;)


Dodany obrazek
Pagórkowaty step w rejonie David Gareja.


Wyjechaliśmy z Tblisi w kierunku wschodnim i skierowaliśmy się ku miejscowości Sagaredżo. Po drodze oswajaliśmy się z nowym wozem i specyficznym ruchem drogowym. Za miejscowością, odbiliśmy na południe i ruszyliśmy ku granicy z Azerbejdżanem. Po drodze zrobiliśmy sobie kilka postojów, gdyż widoki na ciągnące się po horyzont stepy, były przepiękne i jednocześnie czymś zupełnie dla nas nowym. Szybko odkryliśmy też miejscową faunę, bogatą w różne gatunki szarańczaków i pluskwiaków. Z większych zwierząt naszą uwagę zwróciły liczne sokoły, orły, sępy i wszędobylskie gryzonie.


Dodany obrazek
Udabno, na krańcu świata.


Dodany obrazek
W Udabno można zetknąć się z większymi przedstawicielami fauny ;)


Jadąc wśród stepów natrafiliśmy na miejscowość Udabno. Jest to dość biedna wioska, sprawiająca wrażenie leżącej na krańcu świata, w której przywitał nas… polski hostel! Trzeba się postarać, aby przegapić ten budynek. Na tle szarych, betonowych ścian, niemal świeci pomalowanymi na biało ścianami. Na miejscu można wynająć pokój, bungalow lub rozbić namiot. Wszystko w bardzo przystępnych cenach. Zaplanowaliśmy skorzystanie z ostatniej opcji, ale wpierw ruszyliśmy jeszcze dalej, do David Gareja.


Dodany obrazek
Wykute w skale eremy w David Gareja.


Dodany obrazek
Pospolite w południowej Gruzji jaszczurki spoglądają w kierunku Azerbejdżanu.


David Gareja jest monastyrem wciętym w pagórkowate zbocze, na samej granicy z Azerbejdżanem. Kamienne ściany, wykute w skale eremy, kręte schodki i czerwona dachówka. Całość wygląda bardzo fotogeniczne. Zwiedzanie dodatkowo umilały nam jaszczury, biegające po ścianach niemal jak gekony. Po zwiedzeniu zabytku, w upalnym słońcu, wspięliśmy się na szczyt góry. Warto to zrobić, gdyż widok rozpościerający się na południe robi spore wrażenie – bezkresne stepy i pagórki, wszystko spalone słońcem, a tylko gdzieniegdzie zielone drzewa. Wśród skąpej roślinności mieliśmy okazję zaobserwować interesujące gatunki skakunów, tygrzyki Argiope lobata i ogromny okaz niezdarki (Saga ephippigera). Późnym popołudniem wróciliśmy do hostelu, spożyliśmy smaczny posiłek zapijając czaczą. Rozbiliśmy namiot i postanowiliśmy pospacerować po stepie. Gdy zapadł zmierzch, naszym oczom ukazała się… totalna ciemność. Poza polskim hostelem i dwoma, góra trzema innymi budynkami, niemal nigdzie nie świeciło się światło. Raj dla obserwatorów gwiazd, których niezliczone punkty wydawały się na wyciągnięcie ręki.


Dodany obrazek
Argiope lobata.


Dodany obrazek
Saga ephippigera.


Dodany obrazek
Bolivaria brachyptera.


Następnego dnia rano postanowiliśmy sprawdzić co to za dziwne nory otaczają nasz namiot i pokrywają najbliższą okolicę. Pierwsze przypuszczenia okazały się dobre, to tarantule! Stosując prosty trik, polegający na wkładaniu do środka źdźbła trawy i podkopując jednocześnie norę siekierą, udało nam się złapać parkę tych przepięknych i owianych grozą pajęczaków. Nie wykazywały najmniejszej agresji, były jednak niezwykle szybkie. To co najbardziej zwraca uwagę w ich wyglądzie to bardzo duże oczy i pięknie ubarwione szczękoczułki.


Dodany obrazek
Geolycosa cf. vultuosa.


Dodany obrazek
Okolice Udabno o zachodzie słońca.


Wróciliśmy w okolice Tbilisi i aby ominąć miasto, pojechaliśmy jego północną obwodnicą. Na mapie widnieje dobra droga, niemal najwyższej kategorii, w rzeczywistości okazała się drogą gruntową, pokrytą kamieniami i dziurami, na którą skierowano cały międzynarodowy ruch ciężarówek. Gdyby nie terenówka, ciężko byłoby ją pokonać. Z żalem patrzyliśmy na samochody, które nie podołały tej trasie.


Dodany obrazek
Północna obwodnica Tbilisi.


Naszym najbliższym celem stała się dawna stolica Gruzji, Mccheta. Ta mała mieścina jest wyjątkowo dobrze utrzymana i warto pospacerować po jej maleńkich uliczkach. W samym środku miasta można podziwiać monastyr, otoczony wysokim, obronnym murem. Poza murami, można odwiedzić miejscowe winne piwnice i skosztować domowej produkcji wina. Naprawdę warto!


Dodany obrazek
Mccheta, dawna stolica Gruzji.


Dodany obrazek
Twierdza Ananuri.


Dodany obrazek
Macroglossum sp.


Ruszyliśmy dalej. Kierowaliśmy się na północ Gruzińską Drogą Wojenną. Jechaliśmy przez małe wioski, doliny i wąwozy. Trasa powoli wspinała się coraz wyżej. Czasami robiła się bardzo kręta, zwłaszcza na wysokości Gudauri, czasami wisiała nad głębokimi dolinami. Widoki były wspaniałe. Po drodze zatrzymaliśmy się przy twierdzy Ananuri, jednym z ważniejszych zabytków tego rejonu. Naszym ostatecznym celem stało się Kazbegi, czyli Stepantsminda. Zajechaliśmy do miejscowości późnym wieczorem i dość szybko znaleźliśmy przytulny hostelik. Łóżko, jedzenie, toaleta, Internet, czy czegoś od życia potrzeba więcej? ;)


Dodany obrazek
Cminda Sameba.


Dodany obrazek
Kazbek.


Dodany obrazek
Psophus stridulus.


Kolejny dzień był testem sprawności dla naszego samochodu. Napęd na cztery koła przydał się bardzo, by wspiąć się na hale u podnóży Cminda Sameba. Nie bez powodu kościół ten uważany jest za jedną z najpiękniej położonych świątyń na świecie. Znajduje się na wysokości ok. 2200m n.p.m., otoczona pasmami trzytysięczników, z pięknym widokiem na Dolinę Tereku. Nad całością dominuje pokryty lodem szczyt Kazbeku. Po zaparkowaniu, odwiedziliśmy monastyr, a następnie spenetrowaliśmy okolicę w poszukiwaniu ciekawych owadów. Wszędzie roiło się od szarańczaków, pasikoników i pająków. Szczególnie ciekawe były Psophus stridulus, które podrywając się gwałtownie do góry, z furkotem prezentowały jaskrawoczerwono ubarwione skrzydła. Udało nam się też kilkakrotnie zaobserwować duże, drapieżne ptaki – głównie sępy i orły. Wieczorem rozbiliśmy namiot. Okazało się, że wszystkie okoliczne namioty zamieszkują… Polacy. Wzięliśmy Gruzję szturmem ;)


Dodany obrazek
Cminda Sameba w zachodzącym słońcu.


Dodany obrazek
Przy czole lodowca Gergeti.


Ten dzień miałbyć najcięższą, kondycyjną przeprawą. Ruszyliśmy na lodowiec Gergeti. Przez ok. 5 godzin, w skwarze i w pyle, twardo wędrowaliśmy w kierunku Kazbeku. Okazało się, że pomimo bliskości lodowca, nie ma tu źródeł czystej wody. Nasze zapasy szybko się wyczerpały, a najbliższym miejscem, gdzie moglibyśmy je uzupełnić, był punkt startu. Kolejnym problemem był wyjątkowo wartki strumień mętnej wody wypływający spod lodowca. Straciliśmy kilkanaście minut, aby znaleźć dogodną przeprawę. Sam skok przez wodę wymagał sporo wprawy. W końcu jednak osiągnęliśmy nasz cel. Przyprószony pyłem jęzor lodowca został zdobyty! Nie czekając zbyt długo, ruszyliśmy w drogę powrotną. Brak wody dawał się nam mocno we znaki, a jej źródło było o kolejne cztery godziny przed nami. Wymęczeni, spragnieni dotarliśmy na miejsce obozowania. Niestety nie dane nam było dobrze odpocząć. W nocy nawiedziły nasz namiot kolejne „plagi”: zdziczałe psy, stado koni, krowy. Już na lotnisku dowiedzieliśmy się, że okolicę nawiedzały wtedy również dwa niedźwiedzie. Na szczęście widok nocnego nieba zrekompensował nam wszystkie niedogodności. Szkoda, że musieliśmy ograniczać wagę bagażu lotniczego, statyw bezwzględnie by się przydał.


Dodany obrazek
Twierdza w Sno.


Dodany obrazek
Niektórzy śnią w Sno ;)


Dodany obrazek
Dolina Truso.


Jeśli wjechało się na górę, trzeba zjechać w dół. Zjazd wyboistą, kamienistą i wąską trasą zasługiwałby na odrębny opis. Grunt, że trafiliśmy na drogę nr 3 i ruszyliśmy z powrotem na południe. Po drodze zwiedziliśmy fort w dolinie Sno, poszukaliśmy żmij w dolinie Truso. My niestety bezowocnie, koleżanka jednak sfotografowała jedną, całkiem sporą sztukę. Pod wieczór dojechaliśmy do Tbilisi.

O ile jestem spokojnym człowiekiem, o tyle stolica Gruzji jest miejscem, w którym mogłem popaść w ciężką nerwicę. Musieliśmy odstawić samochód na dworzec autobusowy. Na mapie widać go bardzo dobrze, w terenie niestety już nie. Pokonaliśmy całe miasto wzdłuż i wszerz, kilka razy niemal ocierając się o wypadek, aby zupełnie przypadkiem trafić na miejsce. Brak jakichkolwiek znaków, brak tabliczek z nazwami ulic, chaos na ulicach, szybko doprowadza podróżnych do szału. Całe szczęście, orientując się na podstawie rzeźby terenu i charakterystycznych budynków, dojechaliśmy na miejsce w wyznaczonym czasie. Złamaliśmy też pewnie sporo przepisów drogowych, ale jeśli wejdziesz między wrony… Szybko ustaliliśmy też nowy plan i zamiast nocować w Tbilisi, jak postanowiliśmy pierwotnie, wzięliśmy taksówkę do Gori. Taksówkarz naprowadził nas przy okazji na znajomy hotelik, który okazał się świetną bazą wypadową do dalszej eskapady. Zmęczeni wędrówką i długą podróżą, byliśmy mile zaskoczeni „pałacowymi” wnętrzami. Choć w sumie i tak najważniejsza okazała się dla nas łazienka z prysznicem…


Dodany obrazek
Uplistsikhe.


Dodany obrazek
Wnętrze świątyni w Uplistsikhe.


Dodany obrazek
Tunel ewakuacyjny, którym uciekali przed atakiem mieszkańcy Uplistsikhe.


Kolejnego dnia w planach mieliśmy wizytę w kamiennym mieście Uplistsikhe, położonym kilkanaście kilometrów od Tbilisi. Za 20 gel taksówkarz zawiózł nas na miejsce, poczekał godzinę i zabrał z powrotem. Kamienne miasto to obiekt znajdujący się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Stanowi labirynt wykutych w skale jam, pomieszczeń, korytarzy. Na szczycie znajduje się świątynia, a na sam dół można zejść długim, podziemnym korytarzem. Po powrocie do Gori, zwiedziliśmy centrum miasta. Honorowe miejsce zajmuje w nim muzeum Stalina, można też zobaczyć dom w którym urodził się na nasze i świata nieszczęście. Niedaleko od muzeum warto zajść do restauracyjki Stare Gori. Tam, za całkiem przystępną cenę, można spróbować regionalnych specjałów. Tego dnia zaliczyliśmy też targ, na którym można kupić praktycznie wszystko.


Dodany obrazek
Spoglądający groźnie w centrum Gori, Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, znany bardziej jako Stalin.


Dodany obrazek
W wielu rejonach Gruzji można ciągle zetknąć się ze śladami niedawnej przeszłości kraju.


Wieczorem załadowaliśmy się do taksówki. Droga z Gori na lotnisko w Kutaisi była prawdziwym horrorem. Kierowca, choć kierownicę miał z prawej strony, bez mrugnięcia okiem wyprzedzał na krętych, górskich trasach, na zakrętach i na linii ciągłej. Całe szczęście dojechaliśmy cali i zdrowi. Jeszcze kilka godzin snu na lotnisku i w końcu wystartowaliśmy do domu…

Podsumowanie

Gruzja to niezwykle piękny i interesujący kraj. Choć wciąż widać tu sporo biedy i zaległości w kwestiach infrastruktury, osoby, którym nie przeszkadzają ciut spartańskie warunki, poczują się jak u siebie. Przyroda mocno różni się od naszej i choćby dla niej warto odwiedzić ten górzysty rejon. Modliszki, pająki, szarańczaki i liczne gady szczególnie zainteresują terrarystów. Kultura, zabytki, sztuka, ale również dobra kuchnia i otwarci ludzie, to kolejne powody dla których koniecznie trzeba tu przyjechać.

Jeśli ktoś będzie planował wypad do Gruzji i będzie chciał odwiedzić te same miejsca, warto mieć w pamięci te adresy:

Udabno
Dodany obrazek
Oasis Club – polski hostel/klub na samym, południowym krańcu Gruzji. Nie przegapicie go jadąc do David Gareja. Świetna kuchnia, fajny klimat i przystępne ceny.
Tel: 995 574 805 563
Adres: Udabno, Akhmetis Raioni, Georgia
FB: Oasis Club

Kazbegi / Stepantsminda
Dodany obrazek
Guest House Sabauri – mały, przytulny hostelik położony przy głównej trasie turystycznej na Kazbek i okolice. Wygodne łóżka, Internet, lokalne jedzenie.
Tel: 995 557 405 775
E-mail: natia_sabauri@iliauni.edu.ge
FB: Guest Hause Sabauri

Gori
Dodany obrazek
Guesthouse Svetłlana – położony niedaleko centrum gościniec. Wnętrza w pałacowym stylu, ale przytulne. No i te ogrooooomne łóżka :) Właścicielka ma szerokie kontakty, więc może załatwić transport do Kutaisi / Tbilisi w przystępnej cenie.
Adres: 8 Abashidze st. Gori, Shida Kartli, Georgia.
Tel: 995 599 583 001, 995 597 513 109
E-mail: kasatik56@mail.ru




Dzięki :) Za jakiś czas planujemy powrót, tym razem na dłużej ;)

Super... Byłem tam miesiąc wiele lat temu...ach wspomnienia mnie naszły :-)

Świetny artykulik;) Ładne zdjęcia;) POzdrawiam

Świetna realacja.      :)

Gamardżoba! Grauzja jak dla mnie dobra na lato, w zimie słabo, zresztą jak w Polsce :D Fajnie że ustrzeliliście kilka gatunków :)

Przeszukaj mój blog

użytkownicy przeglądający

0 zarejestrowanych terrarystów, 0 gości, 0 anonimowych terrarystów

Ostatni odwiedzający






© 2001-2024 terrarium.pl. Serwis wykorzystuje pliki cookies, które są wykorzystywane do emisji spersonalizowanych reklam. Więcej. Korzystając akceptujesz Regulamin.