Jump to content

Wesprzyj serwis, wyłącz reklamy  
1 raz na nowej odsłonie? | Problemy z zalogowaniem?






- - - - -

Skandynawia na każdą kieszeń, część II

Posted by Dark_Raptor, w Podróże, Fotografia 24 January 2016 · 1,857 wyświetleń

skandynawia norwegia szwecja finlandia wyprawa podróż fotografia
Dziś druga i ostatnia część naszej wyprawy po Skandynawii z 2010 r.

--------------------



Posted Image

Plan podróży.

Dzień dziesiąty - Narwik.

Pierwszym punktem tego dnia było zwiedzanie Centrum Koła Polarnego. środek tego budynku znajduje się dokładnie na 66o 33' szerokości geograficznej północnej. Budynek ma ściśle komercyjny charakter. Znajdziemy tam głównie sklep z pamiątkami i ubraniami, ale również małą wystawę. Warto wysłać stamtąd pocztówkę. Na miejscu, po opróżnieniu skrzynki pocztowej, przybijany jest na znaczku jedyny w swoim rodzaju stempel. Obok centrum znajduje się pomnik pomordowanych jeńców jugosłowiańskich, których obóz przymusowej pracy znajdował się w pobliżu. W Norwegii znajduje się wiele takich pamiątek po czasach wojny.

Przemieszczając się dalej na północ krajobraz staje się coraz bardziej posępny. Wzdłuż drogi mijamy małe stada reniferów. Czasem można dostrzec wśród nich białe osobniki. Za miastem Fauske, na jednym z punktów widokowych, na horyzoncie zaczęły majaczyć szczyty kolejnego głównego celu naszej podróży - archipelagu Lofotów. Jeszcze tylko przeprawa promowa w okolicy Bognes i prostą drogą (oczywiście w przenośni, bo jest ona dość kręta) dotarliśmy do Narwiku. Samo miasto nie zachwyca. Zniszczone niemal doszczętnie w czasie działań wojennych (maj 1940 roku) pozbawione jest historycznej zabudowy. Warto jednak odwiedzić w nim muzeum wojny (duża część ekspozycji poświęcona jest działaniom wojsk polskich, jak również eksponaty opisane są w naszym języku) oraz wjechać kolejką na pobliski szczyt, by podziwiać panoramę miasta i okolicznych fiordów. Dno tych ostatnich to prawdziwe cmentarzysko okrętów. Spoczywa ich tu przynajmniej kilkanaście, w tym polski niszczyciel "Piorun".

Nocleg znaleźliśmy niedaleko skrzyżowania "szóstki" z E10. Okolica pełna była jagód i grzybów... niestety, również natrętnych komarów i meszek.


Posted Image
Na Kręgu Polarnym.

Posted Image
Nie tylko nasi też tu byli...

Posted Image
Tundra porastana przez nieliczne, karłowate brzozy.

Posted Image
Za Fauske po raz pierwszy zobaczyliśmy Lofoty.

Posted Image
Muzeum wojny w Narwiku. W zasadzie jedna z niewielu rzeczy do zobaczenia w tym mieście.

Posted Image
Morszczyny leżące na brzegu fiordu po odpływie.

Posted Image
Most za Narwikiem, niedaleko skrzyżowania z trasą E8.

Posted Image
Tym razem biwak na dwa namioty. Okolica obfitowała w grzyby, niestety również w natrętne owady.


Dzień jedenasty - Na Lofoty!

Mglisty poranek oraz przedpołudniowa część dnia nie zapowiadały się najlepiej. Zboczywszy na trasę E10 popędziliśmy ku stromym szczytom Vesteralen i Lofoten. Droga wiła się wśród głębokich dolin, malowniczych jezior i fiordów. Z każdą godziną niebo przecierało się, dając nam nadzieję na ładne widoki. Stara mapa, wydana 14 lat temu, pokazywała nam konieczność pokonania dwóch przepraw promowych. Miłym zaskoczeniem było odkrycie w tych miejscach... mostu i tunelu biegnącego pod dnem morskim!

Pod koniec dnia dotarliśmy do Svolvaer, nieformalnej stolicy Lofotów. Samo miasto nie należy do najpiękniejszych, jest typową osadą rybacką z dużą mariną i dzielnicą przemysłową. W jednym z supermarketów odkryliśmy tam jednak rzecz znacznie tańszą i lepszą niż w Polsce - krewetki. Z torbami pełnymi "frutti di mare" ruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Tym razem wybór padł na jedną z dolin na wyspie Austvagoy. Zetknęliśmy się jednak z dwoma problemami. Pierwszym był kłopotliwy dostęp do wody. Najbliższy strumień i jezioro odgradzało grząskie bagno. Drugim problemem była niska temperatura. Ubrani w dwa polary, dwie pary spodni, czapki, rękawiczki i opatuleni śpiworami przetrwaliśmy tę sierpniową noc. Miłym akcentem była jednak kolacja z morskich skorupiaków.



Posted Image
Lofoty. Widok jak z tropikalnej wyspy... tylko błękitnego nieba brak.

Posted Image
Ale niebo też będzie. Archipelag Lofotów to niesamowite miejsce pełne pokus dla fotografa.

Posted Image
Svolvaer. Stolica Lofotów. Typowa zabudowa rybackich miasteczek w tym rejonie.

Posted Image
Suszony sztokfisz. Smakołyk z którego od wieków słyną te wyspy.

Posted Image
Górujący nad Svolvaer kościół.


Dzień dwunasty - wzdłuż Lofotów.

Tym razem pogoda od samego rana była bardzo dobra. Pierwszym naszym celem było miasteczko Henningsvaer, zwane "Wenecją Lofotów". Wiedzie do niego droga nr 816, odbijająca na południe od głównej E10. Jest to mała osada rybacka, którą tworzą drewniane, niskie budynki, głównie z XIX wieku, rozlokowane wokół małego portu. W miasteczku znajduje się kilka małych knajpek oraz sklepów z pamiątkami.

Dalej, jadąc to wybrzeżem, to przez górskie doliny, dotarliśmy w okolice Flakstad. Wioska słynie z zabytkowego, drewnianego kościoła. W okolicy można też podziwiać nieliczne w tym rejonie piaszczyste plaże. We wchodzących w głąb lądu płytkich fiordach woda nagrzewa się do ponad 20 stopni. Idealne miejsce na kąpiel oraz polowanie na zabłąkane, morskie zwierzęta.

Ostatnim punktem tego dnia był wjazd na wyspę Moskenesoya. Na oddzielny rozdział zasługiwałaby panorama z góry w okolicy miasta Reine. Ciężka, prawie dwugodzinna wspinaczka rekompensowana jest jedną z najwspanialszych panoram na terenie Lofotów. Pod nogami rozciąga się archipelag maleńkich, płaskich wysepek, z domkami mniejszymi niż pudełka od zapałek. Linię horyzontu zamyka pasmo stromych, nagich szczytów, wyrastających prosto z wody. W czeluści, nieopodal, kryje się małe jezioro. Przy ładnej pogodzie to miejsce powinno być obowiązkowym punktem każdej wycieczki na Lofoty.

Ponieważ na końcu archipelagu nie znaleźliśmy dogodnego miejsca na rozbicie namiotu, przycupnęliśmy w małej zatoczce niedaleko Reine. Planowaliśmy tu pobyć około tygodnia. Obok obozowiska, wśród pobliskich skał, łowiliśmy kraby, jeżowce, chitony i brunatnice



Posted Image
Henningsvaer zwane "Wenecją Lofotów".

Posted Image
Stara zabudowa rybacka w Henningsvaer.

Posted Image
Jeśli gdzieś na Lofotach woda morska jest ciepła, to chyba tylko tu - okolice Flakstad.

Posted Image
Czerwony kościół w Flakstad. Jeden z bardziej znanych zabytków Lofotów.

Posted Image
Reine, duża osada rybacka z portem i pięknymi okolicami do górskich wspinaczek.

Posted Image
Widok na Reine z górującego nad nim szczytu. Piękne widoki są jednak okupione morderczą wspinaczką.

Posted Image
Jak z samolotu. Droga E10 przeskakuje mostami przez archipelag drobnych wysepek.

Posted Image
Schludna portowa zabudowa w Reine nie jest wyjątkiem. Wszędzie ciężko doszukać się jakichś ruder i zniszczonych budynków.

Posted Image
Zachód słońca nad fiordami. W tej okolicy widywaliśmy foki, wydry morskie i orły.

Posted Image
Chitony i pąkle. Stały element widoczny po opadnięciu poziomu morza podczas odpływu.

Posted Image
Kornelia prezentuje zdobyczne wodorosty.

Posted Image
Jak się do tego dobrać? Jeżowiec to trudny orzech do zgryzienia.


Dzień trzynasty - miasto o najdłuższej nazwie i sposób na śledzia...

Ten dzień zapowiadał się ładnie. Już od rana przywitało nas słońce, tak więc po tylu dniach podróży, postanowiliśmy trochę poleniuchować. Po południu ruszyliśmy w kierunku zachodnim, na sam kraniec Lofotów. Minęliśmy ponownie Reine, malownicze Sorvagen, aż do miasteczka, o wyjątkowo długiej nazwie - A (wbrew pozorom, jest to ostatnia litera norweskiego alfabetu). Jest to niewielka mieścina rozłożona nad cichą zatoczką. Można zobaczyć tutaj coś, z czego słyną Lofoty, a mianowicie suszarnie sztokfisza. Są to zakonserwowane słonym wiatrem dorsze, przypominające rozpięte na płasko zwierzęce skóry. Ryby te, twarde jak kamień, są niezwykle trwałe i praktycznie się nie psują. Nic dziwnego, że stanowiły od wieków jeden z podstawowych składników marynarskiej diety na długich trasach. Uwagę zwracają też małe domki. W sezonie są wynajmowane na nocleg turystom. Na prawdziwych twardzieli (albo masochistów) czeka nocleg na kutrze rybackim. Dwie osoby mogą zmieścić się na małych pryczach, raczej dopiero po przyjęciu pozycji embrionalnej. Nad miastem wznosi się płaski garb, z którego można podziwiać panoramę najbliższej okolicy i widok na ostre szczyty wysepek Vaeroy i Rost.

Wieczorem, podczas wędrówek po nadmorskich skałach, mieliśmy okazję zobaczyć polujące foki. W pewnym momencie do brzegu podpłynęła kotłująca się ławica śledzi. Część ryb uwięzła między skałami, co wykorzystaliśmy bez chwili zastanowienia. Łażenie bosymi stopami po skałach pokrytych ostrymi pąklami, brodzenie w lodowatej wodzie nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, jednak wszystko zrekompensował zapach i smak świeżych, smażonych śledzi. Przy okazji, po niemal półgodzinnej walce z zastosowaniem kawałka bambusa i metalowego pręta, udało się wyciągnąć ze szczeliny skalnej ogromnego kraba. Ze względu na bojowy animusz, jaki wykazywał, przezwaliśmy go Mścisławem Wielkim.


Posted Image
Wbrew pozorom jest to nazwa miasta i do tego ostatnia litera norweskiego alfabetu.

Posted Image
Suszarnie sztokfisza w rejonie A.

Posted Image
Łódki i skały to oklepany, acz bardzo fotogeniczny motyw.

Posted Image
Zabudowa portu w A.

Posted Image
W sezonie turystycznym miasteczko tętni życiem.

Posted Image
Czerwone domki to charakterystyczny element skandynawskiego krajobrazu.

Posted Image
Koniec archipelagu Lofotów. Dalej majaczą jeszcze pojedyncze, drobne wysepki.

Posted Image
Modraszek ikar. Od czasu do czasu można napotkać tu i motyle.

Posted Image
Mission impossible: wyśledzić śledzia, złapać ręcznie tak, by trafił na patelnię.

Posted Image
Mścisław Wielki we własnej osobie. Dzięki bojowej postawie ocalił życie :)


Dzień czternasty - który z racji nadchodzących wydarzeń, powinien być przezwany "trzynastym".

Trudy polowań poprzedniego dnia, a zwłaszcza obita kostka i mnóstwo skaleczeń oraz obtarć, nie zachęcały do podróży. Na ten dzień planowaliśmy dłuższy odpoczynek, wykonanie kilku sesji makrofotograficznych, generalnie luz. Pogoda psuła się jednak z każdą godziną. Wieczorem, do rzęsistego deszczu, dołączył porywisty wiatr. Około godziny 20.00 zmienił się on w szkwał, który niemal powyrywał z ziemi nasze namioty. Musieliśmy się ewakuować i to jak najprędzej.

Namioty wylądowały w workach, a my, przemoczeni, w samochodzie. Ruszyliśmy przez wyspy, które powoli otaczał mrok. Na morzu szalał wicher, białe grzywy fal strzelały wysoko w powietrze. Całe szczęście, nawet w środku nocy, było wystarczająco jasno. Rozbiliśmy się z namiotem gdzieś na poboczu, w osłoniętym przed sztormem miejscu, gdzieś na Austvagoy.

Dzień piętnasty - najdłuższy dzień.

Deszczowy ranek nie zapowiadał ładnego dnia. Mieliśmy wybór, albo jedziemy na południe, ryzykując, że jednak pogoda się poprawi i ominie nas wizyta na dalekiej północy lub ruszyć dalej, pomimo niesprzyjających warunków. Wybraliśmy wariant drugi, w końcu od Nordkappu dzieli nas tylko 800 kilometrów. Ruszyliśmy w długą trasę, wpierw E6 wzdłuż fiordu Lyngen, przez miasto Alta, aż do Oldefjord. Tam przeskoczyliśmy na E69, aż do samego Przylądka Północnego. Już na początku trasy zobaczyliśmy efekty załamania pogody. świeżutki śnieg przykrył szczyty wzgórz. Im dalej na północ, tym częściej pojawiały się gęste chmury, z których wkrótce zaczął padać śnieg z deszczem. Około godziny 21.00 sypał już tylko gęsty śnieg, naprzemiennie z gradem. Podmuchy wiatru przybrały na sile. Mimo, że opis wydaje się przedstawiać rzecz mało przyjemną, wrażenia były zupełnie inne. Trudno opisać tundrę, ciągnącą się dziesiątkami kilometrów, pokrytą śniegiem. Wśród skał i drobnych, poskręcanych drzewek jaśniały światełka w rozrzuconych gdzieniegdzie domkach i szałasach. Gdyby nie okoliczności przyrody, naglący czas i zmęczenie, widok bardzo fotogeniczny. Tuż przed cieśniną Mageroysundet, droga odbija do tunelu biegnącego pod nią na wyspę Mageroya. Ten ponad sześciokilometrowy korytarz przebija się pod dnem cieśniny. Na jego końcu czeka nas bramka, za przejazd samochodem trzeba uiścić opłatę ok. 300 NOK (w każdą stronę tyle samo). Później, lawirując wśród podmuchów huraganowego wiatru, przysypywani gradem, docieramy około godziny pierwszej w nocy do Nordkapp. I tu niespodzianka, centrum jest zamknięte. Pan z obsługi informuje nas, że musimy poczekać jeszcze z 10 godzin, a jeśli chcemy wjechać na teren centrum, trzeba zapłacić dodatkowo po 245 NOK od osoby. Krótka ocena taktyczna sytuacji i rezygnujemy. Wychodzimy jeszcze z samochodu tak, by dopełznąć do grani i rzucić okiem na lodowate Morze Barentsa. Kilka pamiątkowych, poruszonych zdjęć (na maksymalnym ISO, maksymalnie otwartej przysłonie) i zwijamy się. Samochód sprawia wrażenie, że zaraz odleci z wiatrem...

O 1.30 robi się szybko jasno. Wstaje nowy dzień. Pędzimy o brzasku przez norweską tundrę. Po drodze mijamy duże stada reniferów liczące sobie nawet kilkaset sztuk. Około 4.00 organizujemy sobie krótki nocleg przed Alta, w tundrze, po blisko dwudziestu godzinach jazdy non-stop.


Posted Image
Nordkapp. Taki mały dowód, że jednak tam byliśmy ;)


Posted Image
Śnieżne widoki... dziwi tylko fakt, że to połowa sierpnia.


Dzień szesnasty - przez trzy kraje

Wracamy trasą E6. Na wysokości fiordu Lyngen odbijamy na trasę E8 i malowniczą doliną Skibotsdalen docieramy do Finlandii. Za granicą znów witają nas stada reniferów włażące na sam środek drogi. W okolicy Kaaresuvanto robimy krótki wypad na grzyby. Tu warto opisać to co zobaczyły nasze oczy. Jeśli zapaleni grzybiarze odchodzą po śmierci do krainy wiecznego grzybobrania, to my mieliśmy okazję tam być jeszcze za życia. W ciągu kilkunastu minut wielkie plastikowe torby na śmieci zapełniły się grzybami. Kozaki czerwone, brązowe, prawdziwki... czego tylko dusza zapragnie. Praktycznie chodziło się po grzybach, wybierając tylko najładniejsze sztuki. Większość z nich była zdrowa i po krótkiej obróbce, w sam raz do konsumpcji. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie zjedliśmy na raz tyle grzybów. O jagodach wielkości borówek amerykańskich, w ilościach hurtowych, już się nie będziemy rozpisywać. Łyżką dziegciu w beczce miodu były komary, meszki i dość niska temperatura. Nasz nocleg wypadł w Szwecji, w okolicy wioski Idivuoma


Posted Image
Renifery to stały element skandynawskiego krajobrazu.

Posted Image
...podobnie jak te znaki. Łosi niestety nie zobaczyliśmy.

Posted Image
W wodach fiordów można spotkać również rozgwiazdy.

Posted Image
Przyprószone świeżym śniegiem góry w rejonie fiordu Lyngen.

Posted Image
W drodze do Finlandii. Tundra w całej okazałości.

Posted Image
Jeśli gdzieś istnieje raj dla grzybiarzy, to jest to niewątpliwie Laponia :)


Dzień siedemnasty - ostro na południe.

Drogą 45, a później E10 dotarliśmy do Zatoki Botnickiej. Później trasą E4, wzdłuż wybrzeża, ruszyliśmy w kierunku Sztokholmu. Krajobraz zrobił się nizinny i mało urozmaicony. Warto jednak docenić klasę szwedzkich dróg. Gładkie jak stół, mało zatłoczone i świetnie oznaczone. Późnym wieczorem nocowaliśmy w okolicach Ornskoldsviku.

Dzień osiemnasty - Uppsala i Sztokholm.

Cały dzień pada. Jedziemy nudną drogą E4 zatrzymując się od czasu do czasu na odpoczynek. Po południu docieramy do Uppsali. Jak na rasowych biologów przystało, odwiedzamy dom Linneusza i jego ogród botaniczny. Został on odrestaurowany i prezentuje stan w jakim utworzył go ten szwedzki uczony w XVIII wieku. Przy okazji warto zobaczyć wspaniałą gotycką katedrę, najwyższy tego typu obiekt w całej Skandynawii. Wieczorem docieramy do Sztokholmu. Pomimo niesprzyjającej pogody, miasto robi duże wrażenie. Warto pochodzić po wąskich uliczkach starego miasta. Nocleg znaleźliśmy nieopodal stolicy Szwecji.


Posted Image
Ogród botaniczny w Uppsali.

Posted Image
Gotycka katedra w Uppsali. Jedna z najładniejszych tego typu konstrukcji w Europie.

Posted Image
Sztokholm, rejon Zamku Królewskiego.

Posted Image
Widok na port miejski w Sztokholmie. W tle Stare miasto.


Dzień dziewiętnasty - czyli co ma "Długi Jan" do wiatraka?

Kolejny pochmurny dzień. Zbaczamy z E4 na trasę 34 w kierunku Vimmerby. Tam urodziła się znana wszystkim pisarka Astrid Lindgren. Warto zwracać uwagę na znaki. Nieostrożni turyści mogą trafić do świetnie oznaczonego "świata Astrid Lindgren", który jest ni mniej, ni więcej dużym placem zabaw dla dzieci, osadzonym w świecie ukazanym w jej książkach. Wstęp 295 NOK, za nic ciekawego. Na szczęście uniknęliśmy tej pułapki, a czujne oko wyłapało inny drogowskaz (w pobliżu centrum miasteczka), który zaprowadził nas do domu i gospodarstwa, w którym urodziła się pisarka.

Dalej "trzydziestką czwórką" ruszyliśmy na Kalmar. Tam, po przekroczeniu efektownego mostu, wjechaliśmy na wyspę Olandię. Jest to zupełnie inny świat. Można zobaczyć tam blisko 300 wiatraków, między nimi megality pamiętające epokę żelaza, które w ramach kulturowego recyklingu zostały użyte za miejsca kultu/cmentarze, przez wikingów. świat roślin i zwierząt tego rejonu to również rzecz warta wspomnienia. Spotkamy tu przeszło 40 gatunków storczyków, wyjątkowe, jak na tę szerokość geograficzną, stepy oraz miejsca postoju migrujących ptaków. Tuż przed południowym końcem wyspy natrafiamy na mur Karola X. Władca ten oddzielił nim swój majątek ziemski, by chronić go przed "pospólstwem i dzikim zwierzem". Na cyplu widać 42 metrową latarnię "Długi Jan". Jest to najstarsza tego typu budowla w Szwecji. Obok znajduje się muzeum przyrodnicze, gdzie za darmo możemy poznać tajemnice wędrówek ptaków, ich odgłosy, a nawet przez lunetę popodglądać odpoczywające foki.

Padający deszcz przegonił nas z Olandii. Nocleg znaleźliśmy niedaleko Ystad.


Posted Image
Vimmerby, dom w którym urodziła się Astrid Lindgren.

Posted Image
Olandia, kraina wiatraków i megalitów.

Posted Image
Mur Karola X. Ciągnie się w poprzek całej wyspy.

Posted Image
Domki pasterzy w południowej części Olandii.

Posted Image
"Długi Jan". Najstarsza istniejąca latarnia morska w Skandynawii.

Posted Image
Zamek w Kalmar. Ze względu na brzydką pogodę podziwialiśmy tę perłę architektury z daleka.


Dzień dwudziesty - kamienna łódź i ta bardziej stalowa.

Słoneczny ranek uzmysłowił nam, że śpimy koło poligonu, na którym zwyczajowo ćwiczą szwedzkie oddziały pancerne. Niedaleko stamtąd dotarliśmy do Ales Stenar, kamiennego kręgu o niewyjaśnionej do dziś funkcji. Ponad 3-5 tonowe kamienie, ułożone na kształt łodzi, sterczą na środku dużego pola. Później ruszyliśmy do Ystad, rzucić okiem na miasto Wallandera. Kilka drobnych zakupów i na prom. Wieczorem byliśmy już w kraju.


Posted Image
Ales stenar widziane z oddali.


Postscriptum

Mieliśmy chyba wyjątkowego pecha, by trafić do Polski w piątek wieczór. Przejście po centrum Międzyzdrojów, oglądanie spitych i bełkoczących małolatów, wycie, hałasy, głośna muzyka, wszędobylskie śmieci, smród... a jeszcze rano okazało się, że ktoś okradł kemping. Po wizycie w Skandynawii pozostaje straszny dysonans. Tam nawet w środku nocy, w dzikiej głuszy człowiek czuł się jakoś swojsko i bezpiecznie.

Podsumowanie

Zabierając ze sobą jedzenie i korzystając z darmowych biwaków można zwiedzić, powszechnie znane z drożyzny Norwegię i Szwecję, za akceptowalną cenę. Jedynymi i koniecznymi wydatkami są paliwo (duże, ze względu na odległości) i opłaty drogowe (w tym promy). Wszystkie wydatki rekompensują jednak widoki i przeżycia jakich niewątpliwie te piękne kraje nam nie poskąpią. Jeśli myślisz o wyprawie w te rejony, a odkładasz wyjazd, jedź koniecznie. Najlepiej wybrać się jednak w czerwcu i lipcu. Początek sierpnia, jak pokazał nasz przykład, może być czasem o te dwa tygodnie za późno.




Przeszukaj mój blog

użytkownicy przeglądający

0 members, 1 guests, 0 anonymous users

Ostatni odwiedzający






© 2001-2024 terrarium.pl. Serwis wykorzystuje pliki cookies, które są wykorzystywane do emisji spersonalizowanych reklam. Więcej. Korzystając akceptujesz Regulamin.