Spoko nie obrażam się.
Zdaję sobie sprawę, że może wytaczamy zbyt spory kaliber chemii na mrzyka, ale zdaje mi się, ze mam ku temu powody. Nie jestem specem, ale mam wrażenie, że mrzyki są u nas trochę niedocenianym szkodnikiem. Na polskich stronach jest zaledwie parę wzmianek na ich temat i to takie wskazujące, aby się nimi w ogóle nie przejmować. W Anglii znane są jako 'carpet beetle' i wystarczy wpisać tą frazę w wyszukiwarce, aby zobaczyć, jak poważnie traktowany jest tam ten problem, a fora są pełne opisów, jakie batalie ludzie toczą, aby się ich pozbyć.
Osobiście pierwszy raz styknąłem się z nimi ponad 5 lat temu.Byliśmy jakis czas po wojnie z pluskwami i jak w nowo wynajmowanym domu znalazłem całe mnóstwo podobnych robaków, myślałem, ze to znów one. A były wszędzie, oblazły łóżka, wszystkie zakamarki między listwami i dywanami, było ich naprawdę sporo. Przeniesliśmy się do innego domu robiąc totalne czystki a i tak okazało się, że w nowym domu pojawiło się parę sztuk. I tak żyliśmy z nimi jakiś czas robiąc regularne sprzątanie a one i tak były. Potem remontowalismy mieszkanie w Polsce, wszędzie panele z myślą o tym, by jakiś zabłąkany mrzyk się nie przyplątał. Do tego zachowane wszelkie środki ostrożności, aby tylko nic nie przywlec. I co? Pół roku temu znalezione larwy a teraz dorosłe osobniki. I jak tu ma mnie krew nie zalewać? Od pięciu lat żyjemy z mrzykami w tle i mamy tego po prostu dosyći nieważne jest, że są nieszkodliwe, bo na własne oczy widziałem jak mogą opanować dom, jeśli pozwoli im się rozwinąć.
8 sztuk zostało znalezione, nie widziałem żadnych więcej, ale tak naprawdę to już nic nie wiem. Przecież te dorosłe mogły poskładać jaja i jak pojawimy się na wakacje, to mogą być już nowe larwy...